Wyjazd na Mazury planowaliśmy od początku wiosny. Celem było okrążenie jeziora Śniardwy, największego słodkowodnego zbiornika w Polsce. Podstawowym warunkiem wyjazdu, była temperatura w nocy nie mniejsza niż 8 stopni. Tegoroczna wiosna, miesiące kwiecień i maj, należały do najzimniejszych od kilkunastu lat. Pierwszy termin – weekend majowy – odpadł, z uwagi na przymrozki. W kolejny wolny termin, w połowie maja, było cieplej, ale też deszczowo. Ostatnia szansa na wiosenną, rowerową wyprawkę to 28 do 31 maja, później w planach mieliśmy urlop w górach bez rowerów.
Na dwa dni przed wyjazdem prognozy zapowiadały około 8 stopni w nocy i 15 w dzień, przelotne opady tylko w piątek. Szybka decyzja i zabraliśmy się do pakowania. Po siedmiu miesiącach od ostatniego wyjazdu do Szczawnicy, zarówno dzieci, jak i my nie mogliśmy się doczekać wyjazdu z dala od miejskiego zgiełku. W czwartek wieczorem w bagażniku auta leżało dziesięć sakw, wór z namiotem i przyczepka, na haku wpięta była platforma z czterema rowerami.
Dzień 1: Mikołajki – Goły Rożek, 30 km
Piątek, pobudka o 4:00 rano, wyjazd o 5:20. Podczas drogi, w okolicach Piszu pojawiły się chmury i deszcz. Po dotarciu na kemping Wagabunda w Mikołajkach, na którym zostawiliśmy auto, rozpogodziło się. Chmury jakie w koło się przewijały, straszyły jednak kolejnymi opadami.
Około 10:00 wyruszyliśmy w kierunku Iznoty. Droga prowadziła dobrze ubitym szutrem, w otoczeniu lasów. W jednym miejscu spotkaliśmy jelenie co wzmogło ciekawość u dzieci. Co pewien czas ustawione były tablice informacyjne na temat zwierząt i roślin występujących w tamtejszym ekosystemie.
Na 3 kilometry przed Rucianem, w okolicy Wygryn, starsza dwójka zaczęła trochę marudzić. Na niebie pojawiły się ciemne chmury. Strach przed deszczem dodał nam wszystkim animuszu i pozwolił zwiększyć prędkość. Tak dotarliśmy do miasta, gdzie zrobiliśmy przerwę na obiad. Podczas posiłku nastąpiło oberwanie chmury z ulewnym deszczem i gradobiciem. Całe szczęście zarówno my jak i rowery schowani byliśmy pod dachem restauracyjnego ogródka. Gdy najedliśmy się do syta i przestało padać pojechaliśmy dalej. Mijając śluzę Guzianka, podobnie jak rok wcześniej, dzieci obserwowały jak przepuszcza statki przez swój zbiornik.
Punktem kulminacyjnym dnia było spotkanie z alpakami w Onufryjewie, które umówiłem kilka dni wcześniej. Właścicielka opowiedziała nam o tych sympatycznie wyglądających zwierzętach. Podczas spaceru po okolicznych łąkach oraz nad jezioro Wesołek, dzieci prowadziły alpaki na smyczy a także karmiły ulubionym jedzeniem. Sprawiło im to dużo radości.
Po wizycie w alpakarni, zostało nam około 3 kilometry do pierwszego noclegu w bindudze Goły Rożek nad jeziorem Bełdany. Na miejscu, poza nami, stała tylko jedna przyczepa. Gdy Ola rozpakowywała rzeczy a ja rozbijałem namiot, dzieci brodziły w wodzie. Nie przeszkadzała im niska temperatura, były w siódmym niebie robiąc to czego nie mogą, mieszkając na co dzień w dużym mieście.
Po przygotowaniu obozowiska i zabezpieczeniu rowerów, przyrządziliśmy ciepłą kolację. W tym czasie przyjechał mąż sołtysowej Onufryjewa, która dzierżawi ten teren od Lasów Państwowych. Rozliczenie za jeden nocleg wyniosło 39 złotych. Następnie zabrałem się za rozpalenie ogniska, ale okoliczne drewno zebrane przez nas było mokre po burzy jaka przetoczyła się w ciągu dnia. Po 15 minutach na teren ponownie zajechało auto poborcy. Przywiózł na pace suche polana, które po kilku minutach paliły się w kamiennym kręgu ogrzewając nas podczas chłodnego wieczoru. To był miły gest. Temperatura spadła do około 10 stopni.
Przyszła pora na sen. Po szybkiej toalecie zrobiliśmy jeszcze przegląd na kleszcze, ponieważ w ciągu dnia zdjąłem kilka takich robaczków ze swoich nóg. Okazało się, że u Leona jeden zdążył się wbić w szyję. Sądząc po rozmiarze był to najprawdopodobniej owad w stadium larwy lub nimfy. Był bardzo mały i ciężko go było chwycić i wyciągnąć. Do końca wyjazdu nie mieliśmy już jednak problemów z tymi groźnymi pajęczakami. Około 22:00 wszyscy leżeliśmy w śpiworach po dniu pełnym wrażeń, zmiennej pogody i spotkaniach z sympatycznymi alpakami oraz mniej przyjemnymi kleszczami.
Dzień 2: Goły Rożek – Zdory, 37 km
Pierwsza noc pod namiotem w tym roku, najzimniejsza jaką mieliśmy do tej pory. Ciepłe śpiwory, w których leżały dzieci zdały egzamin. Nie narzekały, że im zimno, chociaż nad ranem, termometr w liczniku rowerowym, wskazywał około 8 stopni. Nasze śpiwory były mniej ocieplane, toteż standardowo połączyliśmy je i między siebie ułożyliśmy najmłodszą Felicję. Noc była sucha a ponieważ w namiocie i na zewnątrz temperatura była zbliżona, para wodna nie skropliła się pod tropikiem.
Po śniadaniu i spakowaniu obozu wyruszyliśmy na dalszy etap trasy. Temperatura wahała się od 15 do 20 stopni w zależności od tego czy słońce zasłaniały chmury. Mroźny wiatr sprawiał jednak, że odczuwalnie było kilka stopni mniej. Z bindugi pojechaliśmy do Wejsun a następnie Niedźwiedziego Rogu. Podróż uprzyjemnialiśmy sobie zagadkami. Ruch lokalny był mały i mogliśmy spokojnie podziwiać widoki w Mazurskim Parku Krajobrazowym. Zwróciliśmy uwagę dzieci na wyspę leżącą na jeziorze Warnołty, z utworzonym wokół niego rezerwatem o tej samej nazwie. Znajduje się na niej największa na Warmii i Mazurach kolonia będącego pod ochroną kormorana czarnego. Odchody ptactwa powodują degradację drzew. Mają one od połowy bezlistne konary, miejsce wygląda trochę jak z horroru.
W drugim dniu dzieci były w lepszej kondycji i mimo dłuższego dystansu nie narzekały. Pierwszy krótki postój zrobiliśmy w Niedźwiedzim Rogu. Następny przy śluzie w Karwiku po dwóch trzecich drogi. Zamierzaliśmy zatrzymać się nad samym jeziorem Śniardwy, ale tam gdzie dało się jechać na rowerze widniały oznaczenia o terenie prywatnym. Jak widać, z roku na rok ubywa linii brzegowej z otwartym dostępem do wody.
Po regeneracji sił, podczas której obserwowaliśmy statki przeprawiające się przez śluzę obraliśmy kurs na Zdory. 3 kilometry szlaku prowadziły po ruchliwej drodze krajowej numer 63 między Piszem a Orzyszem. Znaczną część tego odcinka udało nam się objechać lasem a następnie przez wioskę Trzonki. Po niebezpiecznej ulicy przetoczyliśmy się zaledwie kilkadziesiąt metrów. Między Szczechami Wielkimi a Zdorami ruch był niemal zerowy. W tej drugiej wiosce zatrzymaliśmy się w Remizie. Restauracja serwowała całkiem dobre i korzystne cenowo dania. Potem już tylko obiecane lody i zjazd na kemping Rajska Plaża. Właściciel co prawda oznajmił telefonicznie, że dzierżawi teren wyłącznie na dłuższe okresy, ale zgodził się na rozbicie namiotu na jedna noc.
Zastanawialiśmy się jeszcze nad noclegiem na półwyspie Szeroki Ostrów, ale po biwaku w bindudze chcieliśmy obmyć się pod prysznicem i spędzić noc w miejscu z lepszym węzłem sanitarnym. Niestety już po opłaceniu 50 zł za miejsce okazało się, że nie ma tu łazienki (tylko wychodek), nie ma także śmietnika(!) a jedyna dostępna woda ledwie ciurka z leciwej pompy napędzanej siłą mięśni. Warunki poprzedniej nocy były lepsze chociaż była to tylko binduga a tu miejsce na Google Maps oznaczono jako kemping.
Wiatr był nadal mroźny i jeszcze silniejszy niż wcześniej. Nad brzegiem nie dało się długo wytrzymać. Po kolacji, na którą składała się jajecznica i parówki z kanapkami poszliśmy do namiotu, w którym graliśmy jeszcze w statki na odrysowanych ręcznie planszach. W końcu położyliśmy się spać, nieco rozczarowani zastanymi warunkami.
Dzień 3: Zdory – Okartowo, 20 km
Noc nieco cieplejsza, po ekspresowym pakowaniu koło 8:00 mieliśmy już wszystko na rowerach. Na śniadanie podjechaliśmy do stolików rozstawionych przy brzegu. Kanapki i ciepłe mleko z płatkami powinny wystarczyć do Nowych Gutów. Jeszcze w Zdorach wjechaliśmy na gruntówkę biegnącą obok nowo budowanej drogi będącej fragmentem przyszłej Mazurskiej Pętli Rowerowej, która ma być gotowa do końca 2023 roku. Trasa ma mieć około 300 kilometrów, przebiegać w okolicach 11 rezerwatów i blisko 2 600 jezior. Będzie łączyć się z największym szlakiem rowerowym Polski wschodniej – Green Velo.
W Kwiku skręciliśmy w lewo podążając po utwardzonej drodze przygotowanej pod asfalt. Nadal jechaliśmy przez malownicze łąki i pola, leżące na obszarze Mazurskiego Parku Krajobrazowego. Na niebie wędrowały obłoki, gdy zasłoniły słońce robiło się chłodno, na odkrytej przestrzeni nadal wiał zimny, północny wiatr. Za to jak słońce pojawiało się na nowo robiło się z powrotem przyjemnie.
Dojeżdżając do jeziora Śniardwy pojawił się asfalt, nowa droga rowerowa prowadząca wzdłuż brzegu. Tak dojechaliśmy do Nowych Gutów. Tu też zrobiliśmy małą przerwę przy plaży, gdzie paru kitesurferów próbowało swoich sił balansując na deskach przy porywistym wietrze. Jedyny sklep w wiosce był zamknięty a prowiant powoli się kończył. Po 3 kilometrach dojechaliśmy na biwak Pod Sosnami, który był jeszcze nieczynny. Tu odnalazłem małą, uroczą plażę, na której byliśmy kiedyś jeszcze bez dzieci.
Miejsce było osłonięte od wiatru szpalerem trzcin, woda zimna, ale na słońcu było przyjemnie. Dzieci założyły kąpielówki i trochę się popluskały. Bawiły się w piachu zaraz przy brzegu, który miał płytkie zejście do wody. To bardzo dobre miejsce dla najmłodszych, przez pierwsze 50 metrów woda nie sięga wyżej niż do kolan, przez kolejne 50 metrów do brzucha. Latem jest tu pewnie ciasno, ale my byliśmy jeszcze przed sezonem i cała zatoczka była dla nas. By tradycji stało się za dość poszedłem popływać chociaż woda była lodowata.
Na przystań w Okartowie, gdzie zaplanowany był ostatni nocleg zostały 3 kilometry, z czego jeden prowadził drogą krajową numer 16. W niedzielne popołudnie ruch był niewielki. Kemping okazał się bardzo sympatyczny. Świeżo skoszona trawa, niewielu gości, dobre dojście do wody dla dzieci i przyzwoite sanitariaty. Dodatkowo ustawionych było kilka ławek ze stolikami i zadaszeniem, jedną z nich zaanektowaliśmy. To wszystko w cenie 36 złotych za noc (namiot plus nasza piątka razem). Po rozłożeniu namiotu przygotowaliśmy obiadokolację, makaron z tuńczykiem i fasolką. W tym czasie dzieci bawiły się przy brzegu. Po wieczornej toalecie wszyscy razem poszliśmy spać.
Dzień 4: Okartowo – Mikołajki, 30 km
Obudziłem się wcześniej, o godzinie, o której standardowo wstaję do pracy. Wyszedłem z namiotu zrobić kilka zdjęć w porannej barwie ciepłego, wschodzącego słońca. Chciałem także poszukać pluszaka Felicji, przez brak którego wieczorem płakała. Znalazł się na starym, kolejowym moście, gdzie dzień wcześniej spacerowaliśmy. Całe szczęście, bo była to ulubiona zabawka córki na wyjeździe.
Po śniadaniu ruszyliśmy na trasę ostatniego etapu z finiszem w Mikołajkach. Z początku znowu czekał nas przejazd drogą krajową numer 16. Ruch był jednak niewielki. Za Wężewem skręciliśmy w kierunku Zdęgówka a następnie do Tuchlina. Jechaliśmy pośród malowniczych krajobrazów po północnej stronie jeziora Śniardwy. Na drodze w pobliżu jeziora Tuchlin minęliśmy patrol policji, który spisywał operatora spychacza. Obok znajdowało się, wyrównane przez maszynę, wzniesienie. Wokół największego jeziora w Polsce widać coraz więcej miejsc gdzie człowiek ingeruje w naturę.
W Suchym Rogu zrobiliśmy przerwę na małe co nieco. Mieliśmy zatrzymać się tu na dłużej, ale wioska sprawiała przygnębiające wrażenie i pojechaliśmy dalej. Przed Łuknajnem czekał nas dwu kilometrowy odcinek drogi wyłożonej brukiem z małych, nierównych kamieni. Pokonywałem go tempem pieszego by zmniejszyć drgania przyczepki, mimo to Felicja nie była szczęśliwa. Uspokoiła się dopiero jak zjechaliśmy z kamienistej ścieżki.
Na wysokości rezerwatu Jezioro Łuknajno odbiliśmy do wieży widokowej, z której można było obserwować okoliczne trzcinowiska i mokradła. Gdy wykręcałem rowerem z przyczepką najmłodsza uczestniczka wyprawki przestraszyła się, że chcę odjechać bez niej i w biegu próbowała wskoczyć na swoje miejsce. Przyzwyczaiła się już do swojego środka transportu, miała w nim zabawki porozkładane po kieszonkach. Od czasu do czasu bawiła się nimi, część drogi przesypiała. Staraliśmy się też robić postoje co nie więcej jak 10 kilometrów by mogła rozprostować kości. Później wjechaliśmy na szutrową drogę, która przed Mikołajkami zmieniła się w wygodny asfalt.
W mieście widać było grupki turystów, lekka odmiana od tego co mieliśmy w trakcie ostatnich dni. Pokręciliśmy się trochę po rynku i koło portu a następnie zjedliśmy obiad w jednej z restauracji. Do auta pozostał kilometr z kawałkiem, pokonaliśmy go jadąc chodnikiem. Po zapakowaniu sprzętu wyjechaliśmy w drogę powrotną do domu, w którym zameldowaliśmy się około 21:00.
Podsumowanie
To trzeci nasz wyjazd rowerowy w trakcie ostatniego roku. Ponownie udało nam się z pogodą, deszcz w zasadzie nas ominął. Temperatury były niskie, ale byliśmy na to dobrze przygotowani. W końcu to Mazury. Tu sezon trwa praktycznie miesiąc – od połowy lipca do połowy sierpnia. Wstrzeliliśmy się też przed długim weekendem w Boże Ciało, kiedy turyści tłumnie ruszyli na wypoczynek.
Trasa nie była wymagająca, prowadziła w większości drogami szutrowymi i asfaltowymi z małym ruchem lokalnym oraz niewielkimi różnicami wzniesień. Na 117 kilometrów jakie pokazywał licznik rowerowy, tylko 2 prowadziły po drogach krajowych. Po zimowej przesiadce na większe rowery dzieci nie miały problemów z pokonaniem średnio dziennego dystansu na poziomie 30 kilometrów (rok temu objeżdżając jezioro Nidzkie i Bełdany, było to średnio 22 kilometry na dzień).
Pomijając nocleg w bindudze Goły Rożek, do Zdorów i Okartowa dzwoniłem wcześniej by podpytać czy będzie możliwość rozbicia namiotu. Spacer z alpakami umówiłem na piątek dwa dni wcześniej. Ponieważ właścicielka miała zajęte wszystkie weekendy do końca czerwca, warto zarezerwować tę atrakcję z wyprzedzeniem. Częste zmiany pogody w ciągu dnia z zimnej i wietrznej na ciepłą, gdy wychodziło słońce, powodowały, że na zmianę ubieraliśmy się w kurtki lub rozbieraliśmy do koszulek. Uświadomiło nam to, że w ekwipunku brakuje nam sakwy lub worka z łatwym dostępem do najpotrzebniejszych rzeczy. Na kolejny wyjazd trzeba będzie wyposażyć się w taką pozycję.